czwartek, 12 listopada 2015

5. „Męska solidarność, do cholery…”



Kto zgodzi się ze mną, że życie jest zbyt krótkie, aby w pełni je wykorzystać? Mamy zbyt mało czasu. Zdecydowanie zbyt mało, by wszystko wypróbować, ze wszystkiego skorzystać, wszystkiego żałować bądź zwyczajnie odczuwać radość. Na dodatek, nad człowiekiem wisi także przekleństwo. Coś w rodzaju odciśniętego piętna z racji, iż jesteśmy zwykłymi ludźmi, którzy zrodzili się z łona matki. 

O czym mówisz? Czym jest to przekleństwo?

Świadomość o śmierci. 

No i co z tego? Każdy wie przecież od urodzenia, że umrze.

Dokładnie o to mi chodzi. Ledwo się urodziłeś, a już wisiało nad tobą widmo śmierci. Właśnie tego nie powinni wiedzieć ludzie. Nie powinni wiedzieć, że umrą, aby w pełni wykorzystywać to, co zostało im dane. Aby nie przejmować się jutrem, czy też każdą nadchodzącą godziną, która urwie nam kawałek życia. Gdybyśmy wiedzieli, iż możemy żyć wiecznie, żylibyśmy znacznie godziwej. Niewiedza jest często najlepszym lekarstwem. 

Ale tak nie jest. Każdy z nas jest obarczony tym ciężarem. Nic nie da się z tym zrobić.

Można jedynie próbować ulżyć sobie w tym wszystkim. 

W jaki sposób?

Nie możemy budzić się z pretensjami do życia. Ono jest jakie jest. Ma różne oblicza. Nie należy myśleć w zbyt skomplikowany sposób. Kochajmy, jeśli odczuwamy taką potrzebę, nienawidźmy również, kiedy tylko tak będziemy chcieli. Przebaczajmy, ponieważ szkoda czasu na niepotrzebny gniew, skoro w sercu gra nam coś innego. Najważniejsze, to wierzmy, że nic nie dzieje się bez przyczyny. To jedynie doda smaku naszej egzystencji na co dzień. To doda nam skrzydeł. Bądźmy silni! Nieważne, co miałoby się stać! Walczmy z szarą codziennością! Pokazujmy uśmiech! Nie dajmy się stłamsić! Inni mogą się dziwić, zastanawiać, dlaczego na naszych ustach gości tak promienny uśmiech. Właśnie o to chodzi! O to, by oderwać się od schematu! Podążając za innymi i pogrążając się we własnej mantrze, do niczego dojdziemy. Co więcej, będziemy nieszczęśliwi… 

~~

-Zemsta będzie słodka!- usłyszałaś nad swoją głową, po czym poczułaś się… mokra. Tak mokra. Cała mokra. Zmoczona. I zimno. Wręcz jakby przykładał do mego ciała lód. Już słyszałem w głowie, jak wrzeszczysz: „Andreas!!!”. Wet za wet. Takie prawo dżungli.
-Czy ty do końca zwariowałeś, idioto?!- ryknęłaś na całe gardło, szybko wyskakując z mokrej pościeli. Zaśmiałem się głośno, zacierając triumfalnie ręce. Ależ czułem wtedy nad tobą wyższość! Z twoich oczu mogłem jedynie wyczytać: „Ciesz się, bo tylko wtedy mogłeś mieć ku temu okazję…”.
-Chwyt stary jak świat, a jakże skuteczny- poszerzyłem swój uśmiech o kolejne cale, przyglądając ci się uważnie. Mierzyłaś mnie spojrzeniem z piorunami, wyciskając z włosów wodę.- Ot, taka poranna kąpiel- dopowiedziałem, nadal szczerząc się jak głupi.

O, przynajmniej uwzględniłeś, że jesteś zwyczajnie i pospolicie głupi. Miło z twojej strony…

-Wynocha mi stąd!- próbowałaś wysilić się na nieco głośniejszy krzyk, lecz w rezultacie wyszło z twego gardła jedynie stłumione chrypnięcie. Coś nie było tak… Pomimo gniewu, który nadal tańczył w twoich ciemnych tęczówkach, widziałem coś jeszcze. Coś jakby zmęczenie. Sylwetka nie była już taka jak zawsze. Postura była znacznie bardziej wątła, a przynajmniej taka się wydawała. Sine sińce pod oczyma, dodawały  mroku oraz wprowadzały coraz więcej niepokoju do mojego wnętrza.
-Gdzie byłaś wczoraj w nocy?- starałem się udawać nonszalancję, aczkolwiek muszę przyznać, iż wyszło to dosyć nienaturalnie.- Kaca da się zauważyć u ciebie na kilometr- wypomniałem, obrzucając cię zgniewanym spojrzeniem.
-A tobie co do tego?- warknęłaś, znikając gdzieś za ścianą swej łazienki.- Nie jestem jakąś alkoholiczką, żebyś mnie non stop kontrolował ile alkoholu wypiłam, to pierwsze. Po drugie, można mi się chyba raz za ile odprężyć, tak? Po trzecie i najważniejsze…- pojawiłaś się w końcu w pokoju z ręcznikiem zawiniętym na głowie oraz długą koszulką, która sięgała do ponad połowy twoich ud - miałeś się już nie wtrącać w moje życie!- pokrzykiwałaś słabo, po czym usiadłaś na wygodnym fotelu obok okna, opatulając się miękkim kocem.
-Miałem przestać się wtrącać, ale wtedy kiedy pomożesz odzyskać Kat- sprostowałem, próbując opanować swój głos.- Mama widziała, jak wychodziłaś?- zapytałem wprost, zachowując podejrzliwy wyraz twarzy.
-Nie- jęknęłaś, sennie ziewając.- Nie widziała też, jak wracałam.
-Dobrze wiesz, że chodzi mi tylko o mamę. Nie chcę, żebyś dostarczała jej zmartwień- wymamrotałem pewnie.- Mama zasługuje teraz na spokojną starość, a ty jej tego nie ułatwiasz- dodałem z urazą. Bo naprawdę ją czułem. Miałem ci za złe. Cholernie za złe to, co robiłaś i sobie, i naszej mamie…
-Andreas!- krzyknęłaś, a zaraz potem z pewnością pożałowałaś tego, iż to zrobiłaś, gdyż po pokoju rozległo się ciche syknięcie z bólu.- Moja głowa…- wyszeptałaś pod nosem, masując swe skronie.- Wiem, co grozi naszej mamie. Wiem, że jest chora i nie powinna się denerwować. Ja to wszystko doskonale wiem!
-W takim razie czemu nadal trwasz przy swoim? Nie lepiej unikać ci tych kłótni? Nasza mama miała już dwa zawały, nie wiem czy o tym pamiętasz!- podniosłem znowu głos.- Christian  jest jeszcze mały, Oscar też ma jeszcze mleko pod nosem! Chcesz ich pozbawić tego, co mają teraz?!- chyba dostałem jakiegoś dziwnego słowotoku. Nie chciałem tego powiedzieć. Nie w taki sposób… Albo w sumie… chciałem. Jednie słowa wypowiedziane w gniewie są słowami naprawdę prawdziwymi.
-Przegiąłeś…- wycedziłaś przez zęby, odwracając wzrok.- Przesadziłeś...- mówiłaś pod nosem, opierając głowę o oparcie fotela, na którym zajęłaś swe miejsce zwinięta w kłębek.
-Nie rozumiem, kiedy ty w końcu pojmiesz, że ty też możesz być powodem zmartwień! Że ty też możesz być przez kogoś kochana! Kiedy to zrozumiesz, że nie jesteś sama! Że ludzie, którzy są dla ciebie podporą, bez których nie mogłabyś żyć, kują się kajdankami do ciebie!- krzyczałem jak opętany. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie wiem… Nie mam pojęcia… Uwierz mi, że analizowałem to kilka razy i nigdy nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi. Dopiero potem, uświadomiłem sobie, co tak naprawdę robiłem… Na tobie wyładowywałem całe swe napięcie. Presja związana z decyzją Katherine oraz strach o zdrowie, a i życie, mamy stał się mieszanką wybuchową. Bombą, która wybuchła zbyt blisko ciebie. Mam skutki.
-Co się tutaj dzieje?!- do pokoju nagle wpadła moja rodzicielka, która patrzyła na naszą dwójkę zdezorientowanym i zaszokowanym wzrokiem. – Macie świadomość, która jest godzina?! Christian jeszcze śpi, Oscar tak samo!- krzyczała ściszonym tonem, uważnie starając się ważyć słowa, które wypowiada.- Andreas, czemu krzyczysz?!- spojrzała na mnie, wyraźnie oczekując odpowiedzi.- Julia…- szepnęła, podchodząc szybko w twoją stronę.- Ty płaczesz? Dlaczego? Co się stało? Kochanie…- w ułamku sekundy trzymała cię już w swoich ramionach, delikatnie gładząc twoje plecy. Pamiętasz, co wtedy zrobiłaś?

Tak… Straciłam nad sobą panowanie. Mimowolnie wtuliłam się w ramiona matki, nadal goszcząc łzy na swoich policzkach.

-Mamo… Ja… Ja tylko trochę źle się czuję…- wyszlochałaś w końcu, odsuwając się od matki po dłuższej chwili, kiedy w pokoju trwała zupełna cisza.
-Jasne, kochanie…- wyszeptała, głaszcząc delikatnie i z wyczuciem twoją głowę.- Już idę po jakieś lekarstwa- uśmiechnęła się, ocierając jedną z twoich łez, która nadal spływała po twoim policzku.- Andreas, wyjdź stąd… Zostaw Julię samą- zwróciła się do mnie stanowczo, lecz nie na tyle surowo, aby w jakikolwiek mnie urazić.
-Już idę, mamo…- burknąłem pod nosem niechętnie, spoglądając na ciebie ostatni raz. Mimo wszystko, nie żałowałem potem swoich słów. Sprawy czasem stają się o wiele, wiele łatwiejsze i mniej skomplikowane, kiedy spojrzy się na nie przez ramię…

~~

Cisza. Cisza pomiędzy nami. Słychać jedynie stukot twoich obcasów. Nic więcej. Głucha cisza pomiędzy nami, lecz w naszych głowach aż kotłowało się od nadmiaru myśli. Spojrzałem na ciebie ukradkiem. Tak bardzo chciałem wiedzieć o czym myślisz…

Skąd pomysł, że o czymś zawzięcie główkowałam?

Kobiety nie potrafią myśleć o niczym, to raz, a dwa- widać było gołym okiem, że duchem jesteś gdzie indziej, niżeli byłaś ciałem. 

Jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, myślałam o tym, co wydarzyło się rano. 

Ok, nie rozwijaj myśli.

Dlaczego? Czyżby odechciało ci się już wiedzy?

Najwyraźniej. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę do tego wracać. 

Szkoda, że wrócisz jeszcze wielokrotnie do tego miejsca w swoim życiu.

Żadne z nas nadal nic nie mówiło. Szliśmy przed siebie, kierując się jedynie wyczuciem i intuicją. Mimo że powietrze było stosunkowo mroźne jak na początek listopada, atmosfera pomiędzy nami pozostała nadal gęsta, a każde spojrzenie w swoją stronę paliło. Dziwne. Dziwne zwłaszcza, iż byliśmy rodzeństwem. Powinniśmy byli być przyzwyczajeni do tego typu sytuacji.

Nie… Nie co dzień kłóciliśmy się o coś takiego. Nie co dzień zadawaliśmy sobie tak głębokie rany.

-Wejdźmy tutaj- mruknęłaś niechętnie, przekraczając próg jednego ze sklepów. Było ci zwyczajnie źle. Tak po prostu, bez szukania innych słów. Źle i tyle… 

Bo było. Nadal trawiłam twoje słowa, nadal zastanawiałam się nad tym, jaka jestem, a jaka powinnam być, nadal ból głowy i szumy w głowie, nie odstępowały mnie na krok. A ty? Ty zachowywałeś się, jakby nic się nie stało. Szedłeś po prostu obok mnie, nie czując nawet najmniejszego skrępowania bądź zmęczenia. Zero reakcji. Nic. 

Robiłem to, co do mnie należało. Chroniłem rodzinę. Chroniłem mamę. Chroniłem rodzeństwo. Chroniłem  ciebie. Nie miałem prawa czuć jakichkolwiek wyrzutów. Działałem w dobrej wierze, a przynajmniej tak mi się wydawało…
-Rękawiczki?- zdziwiłem się, widząc, że podchodzisz w końcu do kasy wraz z ciepłymi, wełnianymi rękawiczkami, za które skinieniem głowy kazałaś mi zapłacić. Logika kobiety jest czasem niedorzeczna.
-Zamknij się i po prostu płać za te rękawiczki. Beze mnie byś nic nie zrobił- warknęłaś drażliwie, ponaglając mnie. Posłusznie stanąłem tuż obok ciebie, regulując rachunek należny sklepowi za zakupione rękawiczki, nadal obserwując cię kątem oka. Teraz byłem blisko. Bliżej niż przedtem, zatem dostrzegłem nikły cień szansy wyczytania czegoś z twych tęczówek. Czegokolwiek. Wszystko byłoby lepsze od tej niepewności, ale i także cienia zmartwienia.
-Rękawiczki?- prychnąłem znów, wychodząc ze sklepu.- Serio?- nadal wyrażałem swoje niezadowolenie. Jakoś inaczej wyobrażałem sobie prezenty dla ukochanej. Czekoladki, kwiaty… Coś takiego, nie rękawiczki.
-A chcesz sobie, do cholery, radzić sam z Katherine?!- wrzasnęłaś na całe gardło, jednocześnie zatrzymując się nagle. Eksplodowałaś nieoczekiwanie, wraz z całym swoim zdenerwowaniem, jak i zirytowaniem, które żywiłaś do mojej osoby.
-Dobra, dobra…- burknąłem cicho.- Nie rób już teatrzyku na środku ulicy…- dodałem po chwili, kiedy czułem na sobie twój wzrok. Surowy, chłodny, pełen urazy. Po raz pierwszy, twój wzrok zaczął mi ciążyć. Dziwne uczucie…
-Julia!!!- usłyszeliśmy wołanie za swoimi plecami. Niemal podskoczyliśmy, oglądając się za siebie. Co widzieliśmy? Może dokończysz, co?
Ok, milczysz, więc ja to zrobię. Za nami biegł młody, wysoki chłopak, który nie spuszczał z twojej postaci wzroku nawet na chwilkę. Spojrzałem na ciebie zdezorientowanym wzrokiem. Dziwne, nienaturalne było dla mnie wszystko to, co mnie otaczało.  Przede wszystkim najbardziej zaskoczył mnie twój wzrok. Zaszokowany i pełen strachu. Nie wiem, czego się bałaś. Nie mam pojęcia, co cię tak ruszyło od środka, lecz to odbierało mnie samemu pewność siebie. Im dłużej patrzyłem na ciebie, tym bardziej każdy ułamek sekundy wbijał się boleśniej w moje serce i duszę. Przeklęłaś pod nosem, najwidoczniej otrząsając się z doznanego szoku. Nie czekając na chłopaka, który znajdował się już zaledwie pół metra od nas, obróciłaś się na pięcie idąc dalej.
-Andreas!- wrzasnęłaś na mnie, sprawiając, że i ja doszedłem do siebie.- Chodź, a nie stój jak ten kołek!
-Julka!- szczupły, aczkolwiek dobrze zbudowany brunet, wyminął cię sprytnie, zmuszając byś zatrzymała się przed nim.- Miałaś zadzwonić, nie zadzwoniłaś. Mieliśmy się spotkać, nie spotkaliśmy się. Tyle obiecywałaś!- podniósł lekko głos, lecz nie w taki sposób, by móc powiedzieć, że krzyczał.
-Najwidoczniej dałam ci kosza- oznajmiłaś lekko podirytowana, szarpiąc się nieudolnie w celu wydostania się spod kontroli znajomego, który przytrzymywał cię teraz za ramiona. Zdziwiłem się, szczerze powiedziawszy. Tak, jeszcze bardziej. Wiedziałem, że zabawiasz się co dzień z innym facetem, ale że aż tak prosto z mostu bez okazywania nawet krzty uczuć, potrafisz ich odrzucić? Najwyraźniej, to jedynie kwestia wyćwiczenia.
-Mnie nie daje się kosza- odezwał się zgorzkniale, przyciągając się do siebie mocno. Pisnęłaś cienko z powodu zaskoczenia, które zafundował ci ów mężczyzna. Mogę się założyć, iż był to odruch machinalny. W zasadzie, to kto mógłby spodziewać się tego na twoim miejscu? No nikt.
-Nie jestem twoją własnością!- pisnęłaś, uderzając niemocno pięściami o jego tors.- Nie będziesz mi dyktował, co mam robić, słyszysz?! To był tylko jeden wieczór, kilka drinków! Nic więcej! I niczego więcej nie będzie, rozumiesz?!- krzyczałaś, nadal z determinacją próbując uwolnić się spod opresji brutala.
-No właśnie- wycedził, odpychając się od siebie w taki sposób, że omal nie upadłaś na chodnik.- Nie było niczego więcej, a obiecywałaś gruszki na wierzbie. Już nie pamiętasz, kiedy mówiłaś, jacy to będziemy razem szczęśliwi na zawsze?- podszedł do ciebie na bliską odległość. Widziałem, że miałaś ochotę zwyczajnie zamknąć powieki i skulić się w kłębek, aby udawać, iż to wszystko ciebie nie dotyczy. Chciałaś, bo widziałem, lecz tego nie zrobiłaś. Udawałaś silną. Nadal. Patrzyłaś na niego skamieniałym, zawziętym i pewnym siebie wzrokiem, ukrywając cały swój strach, który na pewno teraz hulał w twojej duszy. Podziwiałem cię za to. W jednej chwili, nieoczekiwanie dla nas wszystkich, brunet złożył na twoim policzku siarczyste uderzenie. A ja… nawet nie drgnąłem. Mogli bić ciebie na ulicy, a ja stałbym i patrzyłbym, jak coraz to nowi ludzie podchodzą, aby odpłacić się na tobie. Szok ogarnął mnie z każdej strony. Zostałem zamknięty w czarnym pudełku, którego ściany były coraz bliżej i bliżej. Zapominałem nawet o oddychaniu, co dopiero o jakiejkolwiek reakcji w twojej obronie.
-Dziwka- wysyczał, przypierając cię do muru.- Ale to się zmieni. Jesteś moja, słyszysz to? Moja…- powtarzał z uśmiechem rekina, który gościł na jego twarzy, pokrytej kilkudniowym zarostem.
-Śnisz…- upokorzona, obnażona ze wszystkiego, lecz mająca honor. Tak, taka byłaś w tej chwili.
-A co się tutaj dzieje?!- wykrzyczała jedna z ekspedientek, która wyłoniła się niespodziewanie zza drzwi jednego ze sklepów.- Proszę ją puścić! Dzwonię po policję!- pokrzykiwała dalej, wymachując przed swoim nosem telefonem komórkowym.
-Już, już…- bąknął twój oprawca, odsuwając się od ciebie na odległość dobrych kilku metrów.
-Dziękuję…- westchnęłaś, mierząc czujnym i uważnym wzrokiem postać bruneta, który patrzył na ciebie z… miłością.

Śmieszny jesteś. Gościu bił mnie na ulicy, wyzywał od dziwek, a teraz mówisz, że to z miłości. Męska solidarność, do cholery…

Zmienił się w zaledwie ułamka sekundy. Zrozumiał jakby to, co naprawdę nim kierowało. Miłość, on jej zapewne nie rozumiał. Nie wiedział, do czego jest zdolny, kiedy w pobliżu jesteś ty. Ta, która rozkochała go w sobie, a potem zostawiła bez słowa…
-Policja nie będzie potrzebna…- wykrzywiłaś swe usta w niemrawy uśmiech, patrząc serdecznie na zaniepokoją ekspedientkę, która oszczędziła ci więcej bólu. Zarówno fizycznego, jak i psychicznego.
-Na pewno wszystko dobrze?- zapytała troskliwie, patrząc na ciebie zza grubych szkieł swych okularów. Jej rude loki, które okalały twarz, doskonale kontrastowały teraz z ciemnozielonymi tęczówkami, które w tejże chwili napełnione były jedynie życzliwością oraz dobrem skierowanym w twoją stronę.
-Tak, dziękuję jeszcze raz- uśmiechnęłaś się pewniej. Kobieta w średnim wieku spojrzała tym razem uważniej na mnie, nie mówiąc nic. Chwała Bogu. Nie chcę nawet myśleć o tym, co musiała sobie o mnie pomyśleć, kiedy dostrzegła moją osobę, która okazuje zero reakcji w takiej sytuacji, która miała przed momentem miejsce. Ale wstyd.
-Idziemy- rzuciłaś twardo, ruszając szybko przed siebie. Nawet nie miałem pojęcia, że w butach na obcasach można iść tak szybko… Chyba nigdy nie pojmę siły kobiet…
-Julia!- znów odezwał się… yyy… jak mam go nazywać? Twój kolega? Będzie stosownie.
-Zostaw mnie!- krzyknęłaś, nawet na niego nie patrząc. Nie ma to jak robić takie teatrzyki na ulicy…
-Ale ja cię kocham…- wykrztusił. Stanąłem w miejscu, obserwując twoją reakcję. Nic. Zero. Nadal kamień. Jak ty to robisz? Gdybym ja coś takiego usłyszał, nie umiałbym nawet przejść obok tego obojętnie. Owszem, nie musiałaś rzucać mu się od razu na ramiona, aczkolwiek można było mu jakoś wytłumaczyć, że ty i on to nietrafione połączenie.
-Ale ja ciebie nie- odpowiedziałaś niemal natychmiastowo, nadal krocząc pewnie przed siebie.
-Julka, nie zostawiaj mnie, proszę!- padł na kolana, chowając na krótką chwilę twarz w dłoniach.- Wyjdź za mnie! Zostań moją żoną! Kocham cię! Mógłbym zrobić dla ciebie absolutnie wszystko! Julka…- pokrzykiwał żałośnie. Zatrzymałaś się, oglądając się przez ramię. Teraz będzie ciekawie…

Oszczędź sobie takich uwag.

„Miłość nie jest całkowicie ślepa,
ale cierpli na daltonizm…”

…………………………………………… 

Hej!;*
Jestem nieco wcześniej, ale to przez to, iż jutro nie mogę niczego dodać, a nie chcę zostawiać Was znów bez rozdziału...
Także, tak oto, składam w Wasze ręce piąty rozdział. :) 
Chciałabym podziękować za wsparcie, które mi okazujecie. Ono wiele dla mnie znaczy! ♥
Pozdrawiam. ;*   

11 komentarzy:

  1. Hej, jestem! :)
    Gdyby brat urządził mi taką pobudkę... Zabiłabym :D
    Ja tu coś wyczuwam bardzo nie fajnego, związanego z tym facetem, ale co jak tam wiem? :D
    Brak reakcji Andreasa trochę mnie... zdenerwował? Chyba to najodpowiedniejsze słowo.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny! :)
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem :)
    Dzisiaj bez spóźnienia ;)
    Kochana, rozdział po prostu pogratulować :) jak mnie wciągnęło, to nie mogłam się oderwać. Hm... Widzę, że całkiem niezły pomysł na pobudkę sobie Andreas wymyślił...
    Jestem ciekawa co będzie dalej z tym chłopakiem... I Julią. Miejmy nadzieję, że się wszystko do końca wyjaśni i w ogóle... ;)
    Musiałaś w takim momencie skończyć? No weź... ;) ale ja tam już czekam na kolejny! :D
    Mam wiele pytań w głowie... :)
    Ciekawa jestem co będzie dalej...
    Pozdrawiam i weny :)
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, jak mogłaś? W takim momencie? :o Jak zareaguje na takie wyznanie Julia? No, proszę Cię! Mam czekać? Tydzień? No chyba nie wytrzymam! :(
    Nie mogłam się oderwać od tego rozdziału. Pochłonął mnie od samego początku. Uwierz, że kiedy zobaczyłam, że dobiegłam do końca zamrugałam z niedowierzaniem. :)
    Sam początek... Doskonała przemowa motywacyjna. Naprawdę! :) Uwielbiam te Twoje wstępy, które tak bardzo skłaniają mnie do refleksji. ♥ Za każdym razem, kiedy czytam taki wstęp, czuję, że Twoje opowiadanie nie ma być tylko pustą historią, ale ma nieść jakiś przekaz. I to jest przepiękne. ♥
    Na samym początku rozdziału Andreas nie zachowywał się zbyt delikatnie... Ale jak tutaj mówić o delikatności, skoro Julia nie wyraża empatii? Jak inaczej dotrzeć do głębi jej serca, skoro zbudowała gruby i wysoki mur, uniemożliwiający dostęp do tej części jej wnętrza? Andreas zrozumiał, że postąpił zbyt impulsywnie i dobrze, jednakże nie żałował, też dobrze. Zrozumiał, że powinien zareagować delikatniej, ale nie żałował, bo wiedział, że tylko w taki sposób, był w stanie coś wskórać.
    Wiesz co mnie zadziwiło?
    Matka tej dwójki... Jednak matczyna miłość nie ma sobie równych. Matczyna miłość jest szczera, nie zważa na błędy, nie ustaje... I mama Julii i Andreasa jest tego żywym dowodem. Przecież Julia tak wiele problemów jej przysporzyła. Tak wiele nerwów kosztowały ją noce, kiedy córka długo nie wracała do domu. Tyle zmartwień kosztowali ją nowi "przyjaciele" córki. A jednak pani Wellinger jej nie potępiła. Założę się, że nawet ostatkiem sił, przybiegłaby na zawołanie córki. I to jest PIĘKNE. ♥ Tylko dlaczego Julii tak trudno to pojąć? A może po prostu ciężko jest jej zerwać z przyzwyczajeniami? Nie rozgryzłam jeszcze tej dziewczyny, ale wiem, że nie jest tak zepsuta i zgorzkniała, jak ukazuje na zewnątrz.
    Ta sytuacja sprzed sklepu...
    No, nie pochwalam zachowania Andreasa. Przecież jakiś obcy typ uderzył jego siostrę! On stał jak kołek. OK. sama nawarzyła sobie tego piwa, więc sama musi je wypić, ale jednak powinien zareagować na tak brutalne zachowanie młodego człowieka...
    A może on po prostu rozumiał, co ten chłopak czuł? A może to nie była pierwsza taka scena, której był świadkiem? Nie mam pojęcia... ale myślę, że tłumaczenie sobie tego szokiem niewiele wyjaśni...
    Jednakże miłość... czy szczerą miłością można nazwać tę, która chce mieć przy sobie tę drugą osobę za wszelką cenę? Czy prawdziwą miłością możemy nazwać tę, którą poznaliśmy na imprezie? Czy prawdziwą miłością możemy nazwać tę, która nie potrafi pohamować złości i wyładowuje się na obiekcie tej miłości... Polemizowałabym.
    Jak zawsze czytając Twój rozdział miotają mną skrajne emocje... Nie wiem, jak Ty to robisz, Dziewczyno, ale chapeau bas. :)))
    No, cóż... muszę czekać. ;) Tak, więc czekam. :*
    Kocham! ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Melduję się ♥
    O jejciu... od czego by zacząć... Jestem wręcz zahipnotyzowana. Genialny rozdział! Nie wiem, jak ty to robisz, ale po prostu przykleiłam się do tego monitora, jak rybka do szyby akwarium :D
    Wiesz co? Jak mogłaś skończyć w takim momencie? No po prostu... serca nie masz, naprawdę :)
    Hmm, kurczę. Andi mnie dzisiaj lekko zirytował. A konkretnie jego brak jakiejkolwiek reakcji. Taka totalna obojętność. Normalny brat już dawno ruszyłby z atakiem, żeby oddać za krzywdę siostry! No nie wiem, dziwne to było. Szok szokiem, ale... są granice.
    Tak swoją drogą, udusiłabym chyba za taką pobudkę :)
    W ogóle, cudowny początek. Udany przede wszystkim. Taki... prawdziwy, szczery :) Skłania do tego, żeby na chwilę się zatrzymać na te kilka linijek i pomyśleć o tym, taki refleksyjny.
    No nic, czekam na to, co wydarzy się dalej. Bo na pewno wiele nas jeszcze czeka ♥
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. Oczywiście, musiałaś skończyć w takim momencie, ale przecież nie można mieć do Ciebie o to pretensji. Musisz nas jakoś zaciekawić i pozostawić w niepewności.
    Rozdział świetny, ale Andreas to jednak mnie wkurzył. Dlaczego nie zareagował, gdy ten koleś atakował jego siostrę. Może miał w tym trochę racji, ale jednak mógł choc odrobinę go przystopowć, Ciekawe, czy zareagowałby gdyby doszło do ostrzejszej szarpaniny.
    Muszę też przyznać, że nie rozumiem do końca Julii. Interesuje mnie jak się zachowa wobec wyznania tego faceta.
    Zakończenie intrygujące, ale nie należy zapominać o początku. Sprawia, że myśli biegną w kierunku refleksji nad śmiercią i sensem naszego życia...
    Czekam na następny.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem :)
    Na szybko, ale jestem.
    Rozdział cudo po prostu *-*
    Mówię to zawsze, ale podziwiam cie za styl pisania. Odbiega on od wszystkich innych, które widziałam.
    Co do rozdziału. Andi mega zdenerwowany. Po części rozumiem, chce dla swojej matki jak najlepiej. A co do Julii i jej "kolegi" to myślałam, że wkroczy Andreas. Jednak się myliłam. :D
    Czekam na kolejny i buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem co ci tutaj napisać :o jestem zszokowana.
    Zachowanie tego faceta było niedopuszczalne no, a do tego jeszcze Andi :o
    W wyobraźni pojawił mi się obraz Welliego jako superbohatera XDD
    Z każdym rozdziałem naprawdę pragnę więcej XDD
    Cudowny <3
    Czekam na kolejny
    Buziaki :***

    OdpowiedzUsuń
  8. No jestem, jestem... Lekko spóźniona, ale jestem ^^"
    Rozdział zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jest genialny sam w sobie.
    Pobudka Andreasa to Istny majstersztyk ^^. Jednak jego zachowanie, gdy pojawił się ten dziwny chłopak (który niewątpliwie cierpi na schizofrenię) ogromnie zaskoczyło. Nie pomógł? Nic? Stał i się gapił? Oj, Andi...
    A skonczyłaś w najgorszym z możliwych momentów więc i ja zakończę swoją krótką wypowiedź :D
    Czea na dalszą część.
    Życzę ogromu weny ♡

    Buziaki,
    British Lady ♡

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem :)
    I znów się zaczytałam, nawet nie wiem kiedy skończył się rozdział. Jak Ty to robisz, Kochana?
    Jednak nie daruję Ci za ten koniec, czytam sobie spokojnie, a tu pach koniec rozdziału. I to w takim momencie? Lubisz nas tak trzymać w niepewności, nieprawdaż? :D
    Chyba pierwszy raz w tym opowiadaniu podpadł mi Andi. No bo jak się on zachował? Kompletnie nieodpowiedzialnie... zamiast stać mógł się ruszyć i oddać temu typkowi. Może jestem brutalna, no ale jak można być obojętnym na krzywdę wobec siostry.. Andi nagrabiłeś sobie u mnie.
    Z niecierpliwością czekam na kolejny!
    Weny i buziaki ;***

    OdpowiedzUsuń
  10. Dlaczego skończyłaś w takim momencie? :o
    Rozdział...niesamowity,czytało mi się go po prostu niebiańsko <3
    Andi?jestem zniesmaczona jego zachowaniem :/
    A Julia?jestem ciekawa dalszych jej losów
    (Kolejny raz przepraszam za tak krótki komentarz i mało treściwy...przechodzę w tym momencie ostrą grypę ale starałam się w ten komentarz włożyć dużo serca)
    Z niecierpliwością czekam na następny ❤
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  11. Między Julią a Andreasem zaczęło się robić... nieciekawie? Najpierw takie mocne słowa z jego ust, mocno wykraczające poza granice zwykłych rodzinnych sprzeczek (aczkolwiek trochę słuszne), a potem jeszcze brak jakiejkolwiek reakcji wobec tego zdarzenia na ulicy. Nieznajomy koleś uderza jego siostrę, potem nazywa ją dziwką, a Andreas nawet nie kiwa palcem, no serio? Jako brat w tym momencie miał obowiązek pomóc siostrze. I dziwię się, że zachowanie tego kolesia nijak go nie ruszyło. Cóż, może Andreas to bardziej skomplikowany bohater, niż przypuszczałam. Jestem ciekawa, jak dalej będzie im się układało i czy uda im się szybko pogodzić. Zachowanie Julii też nie było w porządku, ale myślę, że ona tylko pozornie jest taka chłodna, a w głębi duszy bardzo to przeżyła.
    Czekam na nowy rozdział i życzę dużo weny <3

    OdpowiedzUsuń