piątek, 8 kwietnia 2016

Epilog: „Zatrzymaj się! Zostań ze mną przez chwilę…”



Słyszę melodię, której nikt nigdy nie chce słyszeć na własne uszy. Widzę widok, który nigdy nie powinien ukazać się moim oczom. Nigdy. Nigdy, nigdy, nigdy, cholera!
W ustach czuję metaliczny posmak, który dławi mnie niemiłosiernie. Wdycham zatem powietrze, lecz ono również mnie krztusi, bo jest zbyt ostre. Zamykam powieki i wtedy bariery pękają. Czuję na swych policzkach kropelki, które tak po prostu spływają po mojej skórze.
Wszystkie zmysły mnie zawodzą… Gdybym ich nie miał, wszystko byłoby w porządku. Ja… nie cierpiałbym tak wtedy. Nie bolałoby aż tak bardzo…
Odwracam głowę w lewą stronę. Tego nie chciałem chyba widzieć… Nie, ja nie chciałem nawet dożyć takiego dnia.
Patrzę na Victorię. Ona również nie wierzy w to, co się tutaj dzieje. Jej długi, czarny płaszcz oraz pobladła twarz, doskonale ze sobą kontrastują, lecz to sprawia również, iż wygląda jak Pani Życia i Śmierci. Przerażająco, majestatycznie, ale przede wszystkim smutno, a rozpacz wydostaje się z każdej, nawet najmniejszej, zmarszczki, która teraz gości na jej twarzy. Nie jestem jedyny. Ona także płacze, jednak łez nie wyciera już, gdyż zwyczajnie za nimi nie nadąża.
 Uniosła na chwilę swój wzrok w moim kierunku. Wymieniliśmy smutne spojrzenia i wiedziałem już, że ból nie pozwala mi już na nią patrzeć.
Przenoszę wzrok na Oscara. Nie mogę uwierzyć w to, że beztroski nastolatek może się w ciągu kilku dni zamienić w dojrzałego mężczyznę, który w tej chwili z obłędem w oczach śledzi to, co dzieje się w jego zasięgu. Najbliższe dni spędził na samotnym przesiadywaniu we własnym pokoju, odizolowaniu się od wszystkich i w ciszy przetrawianiu tego, co się stało. Ech… chyba do tego czasu nie pojął tego wszystkiego.
Obok Oscara stoi najmniejszy, najbardziej pokrzywdzony Christian, który kurczowo trzyma się płaszcza starszego o kilka lat brata. Co jakiś czas zasłania oczy rękawem ciężkiego płaszcza nastolatka. Sam nie wiem czy chce otrzeć łzy, czy też zasłonić oczy tylko po to, żeby na to nie patrzeć. Słyszę tylko jego ciche łkanie, które jako jedyna zakłóca rytm żałobnej pieśni.
 Niech on przestanie płakać… Boże, spraw, żeby… żeby… w końcu się pogodził. Proszę, nie mogę patrzeć, kiedy jego okrągłe oczka są przekrwione od przeraźliwego płaczu, który nie opuszcza go od kilku dni. To on w końcu stracił najwięcej. Prawda jest taka, że teraz grób będzie skrywał jego przeszłość, nie on sam, jak to powinno być…
Nie mogę na to dłużej patrzeć. Odwracam głowę, jednocześnie wydając cichy syk bólu. Chce mi się płakać jeszcze bardziej. Pragnę zawyć z bólu, ale wiem, że nie mogę. Nie tutaj, nie przy nich. Pocieram lekko skronie, gdyż znów dostrzegłem coś nie do zniesienia, mianowicie tatę, który wyglądał gorzej niż cień samego siebie.
-Z prochu jesteś, w proch się obrócisz…- powtórzył ksiądz, gdy… gdy… wprowadzałaś się do nowego domu.
W tej samej chwili po całym cmentarzu rozbrzmiał donośny szloch Victorii, którą ledwo ustrzegłem przed upadkiem. Trzymałem ją w swoich ramionach, lecz ona ciągle wierzgała nogami, szlochała jeszcze bardziej, a swe paznokcie boleśnie wbijała w mój przegub.
-Vicki, ciii…- szeptałem jej do ucha.
- Spokojnie…- dołączył się Oscar, który teraz wtulał do swego torsu jej głowę. – To w niczym nie pomoże…
- Skarbie, nie płacz, proszę… Tylko nie ty… - teraz ojciec trzyma dziewczynę w swoich ramionach, my wszyscy patrzymy tylko na to z boku, chcąc wykrzyczeć wszystko, co złe w nas, ale… i tak nie umiemy przepowiedzieć nawet cichego: „dlaczego?”.

~~

            Wszyscy powoli opuszczają cmentarz, lecz nasza rodzina nawet nie ruszyła się z wcześniej zajmowanego miejsca.
Victoria nadal wtulona jest w tatę, natomiast nasza trójka stoi i tylko patrzy na grób z ogromną górą wieńców, nad którymi góruje tabliczka z imieniem i nazwiskiem zmarłej.

Ś.P. Julia Wellinger
Ur. 22.03.1994r., zm. 02.02.2015r.
Zmarła śmiercią tragiczną
Pokój jej duszy

            Czytam kolejny raz i nie wierzę, że to wszystko ma miejsce właśnie w moim życiu. Zamykam powieki, pozwalając łzie spłynąć po moim policzku. W tej jednej kropli wody jest wszystko. Dosłownie. Każde wspomnienie…
Wspólne pieczenie pierniczków na święta.
Obkładanie się nawzajem łopatkami, którymi grzebaliśmy w piasku.
Kłótnie o to, ile kto przesiaduje w łazience.
            Aż w końcu dochodzę do okresu, kiedy rozpoczęła się nowa era w moim życiu…
Pierwsze uderzenie.
Pierwszy pocałunek.
Pierwsza wspólna noc.
            A na końcu nadchodzi ta pamiętna noc, kiedy uciekłaś przede mną ze szpitala, gdy dyżurowaliśmy przy łóżku mamy. To wtedy wszystko się skończyło. Skończyło się przede wszystkim twoje życie. Bo ulice były za śliskie, samochód Gregora za bardzo rozpędzone, a życie za kruche…
Cholerny los… Cholerne życie… Cholerne déjà vu!
            - Nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy, chowając ją z osobna od Gregora – powiedział z zadumą Oscar.
Podziwiam go. Potrafił skonstruować zdanie i to nawet składne…
- Zginęli razem, powinni być razem na zawsze – odezwał się tym razem Chris.
Czemu ci młodsi mieli w sobie więcej siły, niżeli ja?
- Być może powinni, ale, dzieciaki, pamiętajcie, że tutaj ma rodzinę, tam nie, a też nie sądzę, że rodzice Gregora poszliby na taki układ – wycedził przez zęby ojciec, umacniając uścisk, w którym trzymał Victorię.
- Oni i tak się spotkają. O, tam – dziewczyna wskazała palcem do góry. – Już pewnie są razem i są szczęśliwi…
- Mamy inny problem – Oscar zabrzmiał poważnie i chyba już każdy wiedział, o co mu chodzi. – Kiedy powiemy o wszystkim mamie?
- Musi najpierw wyjść ze szpitala… - zachrypiał ojciec.
- Ale ona się jeszcze nie obudziła! – dopiero teraz się odezwałem z żalem w głosie. – I nie wiadomo, czy kiedykolwiek się obudzi!
- Obudzi się! Nie wolno ci mówić, że nie! – krzyknął pewnie Christian.
-No, jasne… Oczywiście, że się obudzi, Chris… Tak…- w okamgnieniu Victoria znalazła się u boku najmłodszego, głaskając go z wyczuciem po plecach.
- Andreas, przestań, do cholery, opowiadać takie głupoty! – z kolei wrzasnął na mnie Oscar, który dołączył do uścisku rodzeństwa, w którym wzajemnie ocierali sobie łzy, spływające po bladych policzkach.
            Przełknąłem ślinę, spojrzałem ostatni raz na podłamanego ojca i to wystarczyło mi, żeby jak najszybciej stąd uciec. Nie wiem gdzie, ale byleby nie przebywać na cmentarzu bądź w szpitalu…
            - Andreas…- usłyszałem cienki głos za swoimi plecami, kiedy przechodziłem przez bramę cmentarną.
 Odwróciłem się z duszą na ramieniu. Znałem ten głos…
- Katherine… - wyszeptałem ledwosłyszalnie, czując, że znów zalewają mnie łzy.
 Blondynka zbliżyła się do mnie i wspinając się na palce, pocałunkami starła słoną ciecz na moich policzkach.
            - Tak mi przykro… - powiedziała, kładąc chudą dłoń na moim ramieniu. – Najpierw twoja mama, teraz Julia…
- Tracę kobiety najważniejsze w moim życiu… - przyznałem żałośnie, zacierając granice i po prostu płacząc. Żałośnie, donośnie, z żalem, bólem i cierpieniem.
- A czy ja jestem ważna w twoim życiu? – spytała nieśmiało, goszcząc w niebieskich tęczówkach dziwne światło.
- Jesteś – przytaknąłem. – Jesteś cholernie ważna.
- W takim razie mnie nie straciłeś i nigdy nie stracisz… - odparła, składając subtelny pocałunek na moich zziębniętych ustach.

            ~~

            Julka, wszystko mi się udało. Odzyskałem Katherine, badania mamy są coraz lepsze. Wszystko dobrze się ułoży.
 Julka!
Gdzie jesteś? Szukam cię cały czas tutaj, lecz nie mogę znaleźć.
Nie odpowiadasz. Dlaczego?
Czyżbyś była za bardzo zajęta?
Może masz zbyt dużo pracy?
Julka! Juluś! Proszę!

            Andreas, jestem tu, gdzie byłam zawsze. W twojej głowie i sercu. Cały czas…

Jesteś! Julka, jak tam ci jest? Wszystko dobrze?
Znów nie odpowiadasz?
Proszę, nie odchodź!
Julka, proszę, nie!
„Zatrzymaj się!

Zostań ze mną przez chwilę…”
Proszę… Błagam…


…………………………………………………
Koniec…
Nic dodać, nic ująć. Tak miało być, moje Kochane. Od samego początku właśnie tak to sobie zaplanowałam. A Wy? Spodziewałyście się?
Ech... Pomysł na tę historię siedział w mojej głowie bardzo długo. Chciałam bowiem pokazać, że miłość zwyczajnie nie zna granic. Nic dla niej się nie liczy, nie zna nawet sentymentów. I tak oto powstało to opowiadanie. Samo w sobie było dla mnie ciężkie. Chwilami sama nie wiedziałam, co dokładnie piszę, dokąd to brnie, ale trwałam dalej i trwałam, i wytrwałam! :) Jednakże to tylko dzięki WAM - czytelnikom, udało mi się tego dokonać. Powtórzę to enty raz, ale: KOCHAM WAS. ♥ Każde Wasze słowo było dla mnie na wagę złota, a nawet bardziej cenne. WY zawsze byłyście. ZAWSZE z dobrym słowem, które mnie podbudowywało i pozwalało tworzyć dalej. DZIĘKUJĘ WAM. ♥ 
Wiem, że to banalne, ale nie mogę inaczej wyrazić mojej wdzięczności, naprawdę. DZIĘKUJĘ. ♥ 
Dziękuję za:
♥ każde wyświetlenie,
♥ każdy komentarz, każde, pojedyncze słowo, 
tak wysoką dla mnie liczbę obserwatorów, 
♥ wsparcie,
♥ uśmiech na mojej twarzy,
♥ wspaniałe chwile, kiedy przeżywałam nieopisane wzruszenie z powodu Waszych słów. 
DZIĘKUJĘ!<3 

Przy okazji, zapraszam Was na nowość. :) Mam nadzieję, że Wam się spodoba, ponieważ do tej historii mam duży sentyment. ;)) 

Uciekłam. Uciekam. Będę uciekać.        


Nie znoszę pożegnań, zwłaszcza takich, lecz nie można przedłużać... 
Pamiętajcie: KOCHAM WAS, DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO! ♥
Ściskam mocno, Klaudia. ;* 

czwartek, 31 marca 2016

25. „Mam dosyć. Porwij mnie stąd…”



Ile w ogóle trwa ten obłęd?

Co? O czym ty mówisz?

Mówię o tym cholernym życiu.

Czemu jeszcze narzekasz, co?! Psiakrew, masz niemalże wszystko, a nadal ci źle.

Co takie mam niby, co?!

Gregora i chyba nie muszę wymieniać dalej, bo już masz wszystko.

Moje życie to obłęd, nic więcej. Z miłości do nienawiści, z nienawiści do miłości. I tak cały czas…

Czyli co? Jak kochałaś Gregora, tak go teraz nienawidzisz?

Nie mówię o Gregu.

To kogo miałaś na myśli?

Musisz wszystko wiedzieć?

Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. 

Bo co?

A, bo to niegrzeczne. Mama nie uczyła?

Nie… A, wiesz, dlaczego?

Wolę jednak nie znać tej odpowiedzi.

Sam nalegałeś na nią…

Nie tylko kobiety są nielogicznymi istotami, jak widać…

Boisz się odpowiedzi, bo sam wiesz, iż ona zniszczy resztki tych przyjemnych, dziecięcych wspomnień, które dotyczyły naszej rodziny.

A dziwisz mi się?

Aha, czyli właśnie przyznałeś mi rację?

Nawet tego nie kwestionowałem. Jestem skłonny przyznać ci rację.

Cóż to się stało? Cud?

Nie.

To co innego?

Po prostu, nie mam sił się sprzeczać. Nie mam siły do rozmowy, nawet jeśli odbywamy ją w myślach.

Chciałbyś się zwyczajnie wyłączyć, zgłosić niedyspozycję z życia, czy coś… Znam to.

No…

W odpowiedzi na twe pytanie… Nie, nie dziwię ci się. Każdy, kiedy nie może żyć rzeczywistością, żyje tym, co mu zostało- marzeniami bądź wspomnieniami…


~~

            Nikt niczego nie wie… No, ewentualnie nie chce ci powiedzieć.

 Siedzisz naprzeciwko szyby, za którą znajdowała się mama. Załzawionym wzrokiem zmierzyłaś jeszcze raz sylwetkę pacjentki, będącej ci tak bliską osobą. Może nawet najbliższą na świecie. Leżała nieprzytomna, podpięta do wielu kolorowych kabelków, które z kolei wywodziły się z ogromnych, pikających maszyn. To wszystko wydawało się takie duże, skomplikowane, zwłaszcza, jeśli zestawiło je się z tak kruchą kobietą, nieświadomą tego, co się z nią dzieje.
Otarłaś łzę, odwracając na chwilę wzrok od obskurnej szpitalnej sali, gdzie królował bladozielony kolor. Na drugim końcu korytarzu znajdowała się Victoria, która do tego czasu nie potrafiła spojrzeć ci w oczy. Czuła się winna, zresztą nie ma się, co dziwić. Gdyby od razu nie powiedziała, tak naprawdę nie byłoby tego całego zamieszania. Co chwilę posyłała ci jedynie ukradkowe spojrzenie, którego nie umiałaś w żaden sposób rozszyfrować.
Obok ciebie, oparty głową o twoje ramię, spał Oscar, wyraźnie przemęczony tym, co działo się w domu. Na kolanach zaś spoczywał Christian, także w nienajlepszej kondycji psychicznej. Brakowało tutaj jedynie ojca, który przebywał aktualnie w delegacji, za co w duchu dziękowałaś Bogu i…
            -Andreasa jeszcze nie ma? - przebudził się w pewnej chwili Oscar. Wzdrygnęłaś się na sam dźwięk mojego imienia. Oscar jednak nie czuł się z tym źle. On jako jedyny wierzył… on… nie wierzył swej biologicznej siostrze, Victorii, on wierzył tobie. Wierzył, że jesteś niewinna, że nie można cię za wszystko winić, nie odwrócił się od ciebie…
-Nie - odpowiedziałaś  półgłosem, patrząc na rozespanego nastolatka.
-Co za facet… - poderwał się ze swojego miejsca.- Nawet własną matkę ma w dupie! – krzyknął, najwyraźniej nie umiejąc zapanować już nad wszystkimi emocjami, które naraz go napotkały. W sumie, nie ma się co dziwić…
-Oscar…- wyszeptałaś, nie chcąc obudzić Christiana.- Nie krzycz, proszę, i usiądź tutaj koło mnie- wskazałaś na miejsce obok siebie, pragnąc całą sobą w jakikolwiek sposób uspokoić rozemocjonowanego Oscara.
-Do jakiego stopnia można być, cholera jasna, nieodpowiedzialnym?!- i powiedział to on. Ten, który w tym wieku powinien mieć pstro w głowie…- To przez niego mama tutaj trafiła! To on doprowadził do jej stanu, bo to nie dzieje się od razu!- krzyczał nieopanowanie na szpitalnym korytarzu.
-Co wy robicie?- poderwał się gwałtownie Christian, brutalnie wyrwany z krainy Orfeusza.
-Śpij, jak ci tak dobrze było!- warknął drażliwie nastolatek, który w tej chwili miał ogień w oczach.
-Oscar…- zerwałaś się szybko na równe nogi, zgarniając do piersi dygoczącego chłopca.- Oscar, wszystko będzie dobrze. Z mamą jest wszystko ok, wyjdzie z tego, rozumiesz?- gładziłaś z wyczuciem jego plecy, jakbyś to ty na chwilę wcieliła się w jego rodzicielkę.
-Czemu wszystko nie może być normalne?- zapytał żałośnie, powoli powracając do poprzedniego stanu.
-Bo takie jest życie, Oscar- wyszeptałaś na ucho.- Obiecuję ci jednak, że wszystko się ułoży. Na zawsze z wami będę. Nigdy was nie opuszczę, choćbym nie stąpała już po tym świecie. Jesteście dla mnie najważniejsi. WY, moja rodzina, którą kocham ponad własne życie- mówiłaś, cicho łkając.- No, już. Christian, chodź tutaj do nas- chłopiec posłusznie spełnił prośbę, dołączając do wspólnego uścisku. Tak trwaliście przez dłuższy czas, aż wasze oddechy się zsynchronizowały, a serca zaczęły bić we wspólnym tempie. Chwila oddechu, westchnienia- o, tak. Tego jak najbardziej potrzebowaliście… Do czasu, aż poczułaś, w jaki sposób mięśnie Oscara się napinają.
-Wyjdź stąd- wywarczał przez zęby, odsuwając się od was natychmiastowo. – Wynocha stąd!- krzyczał, gdy tylko dostrzegł mnie w zasięgu swojego wzroku. Ty natomiast odsunęłaś się z Chrisem na bok, nie chcąc narażać i siebie, i jego na ten przykry widok.
-Uspokój się może, co?- odezwałem się głosem jak maszyna. – Twoje dziecięce wrzaski tutaj nie pomogą nikomu…- i wtedy mój wzrok padł na twoją osobę, co ty odczułaś na swej skórze w postaci przeszywającego dreszczu.
Wtuliłaś do siebie jeszcze bardziej Christiana, zaciskając mocniej powieki.
Nie. Nie. Nie. Nie spojrzysz na mnie, nie będziesz znów cierpieć tych katuszy.
-Wiesz, co?- nastolatek spojrzał na mnie zza przymrużonych powiek.- Nie będę się zniżał do twojego żałosnego poziomu dna, metra mułu i wodorostów- odwrócił się na pięcie, po czym szybkim krokiem powędrował wzdłuż ciemnego korytarza, który oświetlało jedynie słabe światło świetlówek.
-Andreas…- rzuciła za mną Victoria, gdy i ja ruszyłem śladami nastoletniego brata.
 Jedyne, co mnie ogarniało, to wszechobecne poczucie wstydu. Bo to ja byłem w większym przypadku winien. To ja nosiłem brzemię swoich czynów, które niekoniecznie były… dobre. To właściwe określenie?
-Matko, co tu się ze wszystkimi wyprawia…- usiadłaś na krześle, chowając swoją twarz w dłoniach. Tak wiele dziś widziałaś, że to zdecydowanie przerosło twoje siły. Ten dzień to jedna wielka pomyłka.
-Ty nie wiesz, ale…- przysiadł się do ciebie Christian, jakby to on teraz przyjął rolę pocieszyciela. –Andreas ostatnio uderzył mamę, dlatego Oscar jest tak na niego cięty.
-U… Ude… co?- wykrztusiłaś, niedowierzająco patrząc w czekoladowe tęczówki chłopca. Bez chwili namysłu, wzięłaś Chrisa pod ramię, głaszcząc delikatnie jego ramię.- Ale tobie nic się nie stało, prawda?- zapytałaś podejrzliwie.
-Nic- odparł, zwieszając głowę na dół.
-Ma szczęście… Nigdy w życiu nie pozwoliłabym skrzywdzić mojego ukochanego braciszka- uśmiechnęłaś się subtelnie wbrew sobie, całując czoło chłopca.- Nie protestujesz ani nie prawisz kazań, jaki to ty nie jesteś dojrzały- zauważyłaś, ponieważ doskonale znałaś reakcję brata na tego typu gesty.
-Bo tęskniłem za tobą- odpowiedział swym poważnym tonem, bez cienia wątpliwości w głosie.- Julia, jak to teraz z nami będzie?- zadał w końcu to pytanie, na które ty nie znałaś odpowiedzi…
-Nie… nie… nie wiem- wyjąkałaś cicho, czując rychły napływ łez.- Ale nawet, gdyby mnie przy tobie nie było, to mam nadzieję, iż wiesz, jak bardzo cię kocham, Christian- wychrypiałaś cicho, pozwalając łzom swobodnie spłynąć po policzkach.
-Ciebie nie może nie być…
-Wiem i postaram się być przy tobie, ale wiesz jakie bywa życie, mój mały geniuszu…- pomierzwiłaś jego czuprynkę.- Obiecaj mi, że zawsze będziesz grzeczny, nie będziesz sprawiał kłopotów, a do swoich marzeń dochodził dzielnie i małymi kroczkami, ale je spełnisz…
-Po co mam ci to obiecać?- spytał czujnie.
-Po prostu, obiecaj- odpowiedziałaś łagodnie.- A przede wszystkim, zawsze ponad wszystko kochaj mamę, bo to ona podarowała ci coś niezwykle cennego…
-Co takiego?
-Dała ci to serduszko…- wskazałaś odpowiedni punkt na klatce piersiowej chłopca.- które potrafi kochać, przebaczać i które po prostu jest dobre i czyste…- wyłkałaś ledwo.
-I to jest niby cenne?- prychnął zażenowany.
-Tak, bardzo- przytaknęłaś.-  Bez tego nie byłbyś tak cudownym chłopcem, jakim jesteś teraz.
-Ja jestem wyjątkowy twoim zdaniem?- jego oczy wypełniły tajemnicze świetliki podekscytowania.
-Tak- powiedziałaś pewnie, patrząc prosto w oczy rodzonego brata.
-Obiecuję…- odpowiedział szeptem.

~~

            Mijały godziny. Godzina za godziną przebiegała dokładnie tak samo, dłużąc się w niemiłosierny sposób. Niewiedza oraz żal przytłaczały cię coraz bardziej. Co chwilę ktoś wchodził i wychodził z tej obrzydliwie wysterylizowanej sali, w której znajdowała się nasza mama. Obok ciebie znów siedzieli Christian i Oscar, którzy nieprzytomnie patrzyli przed siebie. Objęłaś ich swymi ramionami, kolejny raz tego dnia, przytulając ich do siebie. Sam nie wiem, komu było to bardziej potrzebne. Czy im, czy tobie. Wiedziałem wówczas jednak, że byłoby to potrzebne mnie. Obserwując to z drugiego końca korytarza, ja… no…

Byłeś zazdrosny o własnych braci…

-Chłopaki powinni wrócić do domu- nagle przed twymi oczami pojawiła się Victoria, trzymając w ręku plastikowy kubeczek z gorącym naparem, który w tej chwili stał się centrum jej rozważań.
-Powinni- przytaknęłaś, patrząc z troską na braci.
-Nie!- ożywił się natychmiastowo Oscar.- Zostaję tutaj z wami.
-Ja też chcę zostać- dodał swe trzy grosze Christian, który z trudem powstrzymywał się przed ziewnięciem. Mały rycerz, można rzec…
-Nie zachowujcie się jak dzieci!- zagrzmiałyście obydwie w tym samym czasie, co wywołało niemałe speszenie w i tak już gęstej atmosferze.
-Ja tu zostaję- grał w zaparte nastolatek.- Christan faktycznie powinien wrócić, ale o moim powrocie zapomnijcie.
-Duży jak brzoza, a głupi jak koza- przewróciłaś oczyma.- Czy ty nie rozumiesz, że ktoś musi być z Chrisem w domu, a i ktoś pełnoletni musi tutaj zostać?- no, to tych argumentów nie dało się podważyć, co można było zobaczyć na twarzy chłopaka.
-Hallo, ale nikt nie pytał o zdanie mnie- dało się usłyszeć cienki głos Christiana.
-Ty i tak wracasz do domu, słońce- ucałowałaś jego czoło.
-Podwiozę was do domu, chodźcie szybko- ponagliła starsza siostra.- To dla ciebie- wręczyła ci kubek z kawą z automatu z nieopisanym wstydem i nieśmiałością, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie widziałaś.
-Dziękuję- odpowiedziałaś nieśmiało, dalej unikając jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego z Victorią.
Gdy oddalili się na bezpieczną odległość, odetchnęłaś z ulgą, że to krępujące uczucie dobiegło końca. Chyba zapomniałaś o jednym, mianowicie o tym, że zostałem jeszcze ja. Ten, który samym wzrokiem, wiercił ci dziurę w brzuchu.
Kiedy wyłapałaś moje spojrzenie, spięłaś gwałtownie wszystkie swe mięśnie. Nie mogłaś tu dłużej zostać, nie ze mną… 

Podniosłaś się i wyjmując w biegu telefon z torebki, naskrobałaś na klawiaturze:

„Mam dosyć. Porwij mnie stąd…”

I co?

I nic…

I koniec…

„Brakuje mi każdego odłamka duszy,
który porzuciłam bez żadnych skrupułów,
z nadzieją, że już nigdy nie będzie mi potrzebny…”

…………………………………………….

Witajcie! ;* 
Rozdział jeden dzień wcześniej, ale to dlatego, że jutro nie będę miała możliwości niczego wstawić. ;c  No, ale cóż... Lepiej dziś niż w sobotę wg mnie. :D
Uwaga! Za tydzień widzimy się z epilogiem! <3  
Buziam. ;**